Przejechałem rowerem pół Europy. W ośmiu wyprawach osiągnąłem 16460 kilometrów. To oficjalnie, ponieważ w rzeczywistości było tych kilometrów znacznie więcej. Objechałem Polskę, byłem w Niemczech, Francji, Holandii, Belgii, Luksemburgu, Szwajcarii, Austrii, we Włoszech, w Monako, San Marino, Liechtensteinie, na Węgrzech , w Czechach, Słowacji, Danii, Szwecji i Norwegii. Być może przejechałbym całą Europę, ale dopadła mnie nowa pasja - bieganie. Ale o tym może w innym artykule. Co utkwiło mi najbardziej z tych wypraw? Uczucie wolności, oderwanie się od spraw tego świata i jego zdobyczy technicznych. Nie oglądałem telewizji i nie czytałem prasy nawet przez miesiąc. Czułem się jak na "Dzikim Zachodzie" i myślę, że odczuwałem to samo co jego zdobywcy. Patrząc rano na widnokrąg wiedziałem, że wieczorem do niego dotrę. Jakże były to piękne chwile. Teraz nie odważyłbym się na takie samotne wyprawy, ale może kiedyś się jeszcze wybiorę z kimś?. Warto!!!!
Wyruszyłem z żoną Kasią z Kołczewa do Wolina. Pamiętam, że nasze bagaże ciągle musieliśmy poprawiać. Mieliśmy sakwy rowerowe, a na bagażnikach pakunki, w których był namiot, śpiwory i karimaty. Z czasem nauczyłem się tak wszystko przywiązywać, żeby do wieczora nie poprawiać. Z Wolina pojechaliśmy przez Parłówko i Golczewo do Nowogardu. Za Nowogardem pierwsza noc. Było to w szczerym polu, wśród łanów zbóż. Nie mogłem zasnąć całą noc i myślę, że moja żona także. Tak było też na pozostałych wyprawach. Zawsze po 2-3 nieprzespanych nocach, zmęczony do granic wytrzymałości, zapadałem w głęboki sen.
Przez Dobrą, Chociwel, Węgorzyno i Drawsko Pomorskie dotarliśmy do Złocieńca. Podziwialiśmy krajobrazy Pojezierza Drawskiego - piękne jeziora i lasy. Za Złocieńcem druga noc - w opuszczonym sadzie.
Mimo, że kilometrów kręciliśmy z dnia na dzień coraz więcej, to nie śpieszyliśmy się za bardzo. Jechaliśmy od rana do wieczora , z częstymi przerwami, z prędkością około 15 kilometrów na godzinę. Taką zasadę przyjmowałem na późniejszych wyprawach - jazda powoli, ale długo, a kilometrów przybywało. Przejechaliśmy przez Czaplinek, Szczecinek, Barwice i Połczyn Zdrój. Pamiętam jak w Szczecinku, jadąc według znaków drogowych, objechaliśmy całe miasto dookoła, zamiast pojechać prosto. Zdarza się. Za Szczecinkiem wykąpaliśmy się w jeziorze i nieco odpoczęliśmy.
Świdwin, Resko, Płoty i nareszcie Gryfice, gdzie mamy rodzinę.
To już koniec naszej wyprawy. Jeszcze po drodze wstąpilismy w Świerznie do znajomych. Pobierowo, Dziwnów i nareszcie Kołczewo. Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do domu.
W następnym roku pokonaliśmy razem 1000km. Dla mnie jednak było to już za mało. W tym samym roku wyjechałem rowerem za granicę pokonując 2000 kilometrów.