Rowerem przez Europę (część 5)

Wyprawa Czwarta (1996 rok , 39 dni , 3990 km) - część I

Dzień pierwszy (26.06 - środa) - 110km.

Wyruszam na wielką wyprawę. Co mi przyniesie? Szybko dojeżdżam do Świnoujścia. Przepływam promem na wyspę Uznam. Jeszcze kilka minut i już jestem na granicy z Niemcami. Ahlbeck, Zirchow, Usedom, Anklam. Za Friedlandem rozbijam namiot w jakimś lesie. Nie mogę spać całą noc.


Dzień drugi (27.06 - czwartek) - 100km.

Szybko dojeżdżam do Neubrandenburga. Następnie Penzlin, Waren, Malchow i Plau. Wokół piękne jeziora. W nocy dalej nie mogę spać.


Dzień trzeci (28.06 - piątek) - 100km.

Jadę dalej. Lübz, Parchim, Ludwigslust, Dömitz. Przejeżdżam przez most na Łabie, gdzie była dawna granica. Za Dannenbergiem odpoczynek. Zmęczony zapadam wreszcie w głęboki sen.


Dzień czwarty (29.06 - sobota) - 120km.

Uelzen, Breitenhees, Celle, Schwarmstedt - powoli prę na zachód.

Dzień piąty (30.06 - niedziela) - 110km.

Nienburg, Sulingen, Diepholz, Steinfel, Bersenbrück - dalej przed siebie.

Dzień szósty (01.07 - poniedziałek) - 100km.

Swagston, Lingen, Norton i jestem już blisko granicy z Holandią. Pytam się jak dojechać do granicy. Pokazują mi jakąś dróżkę leśną. Nie, to chyba niemożliwe. Więc wracam się i jadę główną szosą. Patrzę - znak "Holandia" i nic więcej. Takie było moje pierwsze spotkanie z Unią Europejską. W Holandii od razu drogi dla rowerzystów. Chyba ani razu nie jechałem tutaj razem z samochodami. Był jednak minus - fatalne oznakowanie. Jeżeli w Niemczech nie musiałem pytać o drogę, to tutaj bardzo często. Oldenzaal, Hengelo, Almelo.

Dzień siódmy (02.07 - wtorek) - 90km.

Deventer, Apeldorn, Amersfort. Na noc rozbijam się przy wielkim skrzyżowaniu autostrad i dróg dla rowerzystów.

Dzień ósmy (02.07 - środa) - 90km.

Przez Bussum dojeżdzam do Amsterdamu. Niezliczone kanały, a na głównej ulicy przelewający się, wielonarodowy tłum. Ciekawostką były "żywe rzeźby". Trzeba jednak jechać dalej. Po drodze przejeżdżam przez dzielnicę, gdzie mieszkają tylko murzyni. Utrech, Zeist i odpoczynek.


Dzień dziewiąty (03.07 - czwartek) - 70km.

Szybko dojeżdżam do Rhenen - uroczego miasteczka na rzeką. Pytam się o drogę do s-Hertogenbosch. Żeby tam dotrzeć, trzeba przekroczyć rzekę. Po długiej chwili zrozumiałem, że nie ma mostu. Trzeba przepłynąć promem, co uczyniłem za pewną opłatą. Do s-Hertogenbosch dojechałem już bez przeszkód.

Dzień dziesiąty (03.08 - piątek) - 90km.

Szybko dojeżdżam do Tilburga i dalej do Belgii. Już nie ma dróg dla rowerzystów, tylko wydzielony skrawek jezdni. Poppel, Turnhout, Kasterlee, Hierentals. W Mechelen spotkała mnie gwałtowna ulewa. Przemokłem do suchej nitki. W trybie awaryjnym rozbijam namiot gdzieś w lesie tuż za miastem.

Napisał Jarek Kosoń

Wyprawa Czwarta - część II