Do Brukseli o "rzut beretem". Przez Vilvorde dojeżdżam szybko do stolicy Belgii. Wchodzę do sklepu, aby kupić chleb. "Brot bite" - mówię po niemiecku. Sprzedawca mówi ile mam zapłacić. "Nie rozumiem" - mówię teraz po polsku. Nagle słyszę cenę w znajomym języku. Okazało się że sprzedawca jest Polakiem, który wyjechał kilka lat temu z kraju. W Brukseli po raz pierwszy i ostatni odmówiono mi wody. Po krótkiej przerwie jadę dalej. Cel - Paryż. Przejeżdżam przez Waterloo, gdzie moje myśli kierują się na wydarzenia historyczne związane z Napoleonem Bonaparte. Później Gosselies, Charleroi i Beaumont.
Mijam Chimay i już widzę tabliczkę "Francja". Hirson, Vervins i Marle.
Laon, Soissons, Villers-Cotteres, Crepy-en-Valois, Senlins - coraz bliżej do Paryża.
Wreszcie Paryż. Pytam się o wieżę Aifla po niemiecku. Nikt nie wie o co chodzi. Od tego czasu postanowiłem z Francuzami porozumiewać się po Polsku, co czasami stwarzało nieoczekiwane sytuacje. Na jakimś rondzie wjechałem w sam środek samochodów. Z trudem się wydostałem. Wreszcie widzę wieżę Aifla. Zrobiłem tutaj krótki postój na posiłek i napisanie kilku kartek do rodziny i znajomych. Teraz wyjechać z Paryża. Po drodze widzę znane budowle, place i ulice. Po dłuższym czasie wyjeżdżam z miasta. Jeszcze Meaux i odpoczynek.
Postanowiłem zahaczyć o Luksemburg. La-Ferte-sous-Jouarre, Chateau-Thierry, Dormans, Epernay, Chalons-s-Marne. Gdzieś po drodze zatrzymuje mnie policja. Mówią coś do mnie. Odpowiadam po polsku , że nie rozumiem. Nieoczekiwanie jeden z policjantów odzywa się do mnie poprawną polszczyzną. Okazało się, że jego babka była Polką.
La Grande-Romanie, Stel Menehould, Verdun-s-Meuse, Etain. Gdy szukałem noclegu, gdzieś na drodze leśnej wbił się w oponę kawałek ostrego drewna Przebił też detkę, tak że musiałem ją kleić.
Dojechałem do Bouligny. Jeszcze kilkanaście kilometrów i już jestem w Luksemburgu. Pierwsze miasteczko Esch-s-Alzette, a potem już stolica. Potem znowu wjeżdżam do Francji. Mijam jeszcze Thionville i Hagondange. Po drodze wjeżdżam przez pomyłkę na autostradę i przez kilka kilometrów jadę nią.
Metz, Chateau Salins, Heming i Sarrebourg. Gdzieś po drodze widzę w którymś miasteczku wspaniały pokaz sztucznych ogni.
Phalsbourg, Saverne i dziura w dętce. Nie mam już łatek na zimno, więc próbuję jakoś podsmażyć kawałek gumy i przykleić go. Niestety nie udaje się. Ponieważ jest niedziela, więc postanawiam zatrzymać się i poczekać do jutra. Miejsce wybieram wspaniałe. Koło drogi rosną czereśnie, którymi opycham się cały dzień.
Wracam do Saverne, prowadząc rower. Niestety jedyny sklep rowerowy w poniedziałek jest nieczynny. Co tu zrobić? Postanawiam pokombinować. Dziurę zaklejam plastrem lekarskim. Jakoś trzyma. Jadę więc dalej. Po kikunastu kilometrach dojeżdżam do Wasselone. Tam kupuję łatki na zimno i dętkę. Próbuję tę dętkę napompować na próbę, lecz wentyl jest jakiś nietypowy i nie można. Muszę oddać ją w sklepie. Jadę dalej na plastrze. Jeszcze Strasbourg i granica z Niemcami. W Kehl udaje mi się kupić wreszcie normalną detkę. Po kilkunastu kilometrach plaser puścił. Wymieniłem dętkę na nową.